Substancja/Substancje: Psylocybina
Mikrodawkowanie/Pełne dawki: Pełna dawka – 3g w lemontek
Zdiagnozowane zaburzenie:
Który aspekt życia się polepszył (skasuj niepotrzebne): Samopoczucie
Kontakt do Ciebie: bartokrzysztof@gmail.com
Opis
To był mój czwarty trip i chociaż z każdego tripa mógłbym wyciągnąć ciekawe historie to moim zdaniem to właśnie ten jest najbardziej wart tego, żeby się nim podzielić.
Od początku przygody z psylocybiną moim celem była poprawa jakości mojego życia w różnych aspektach. Nie traktowałem grzybów jako substancję wyskokową, chociaż efekty wizualne były bardzo ciekawe. Jednak dopiero do tego tripa podszedłem na tyle dojrzale, że udało mi się z niego wynieść coś więcej niż tylko fajne wspomnienia i dobry nastrój przez następnych kilka dni.
Już na samym początku przygody z grzybami nauczyłem się jak przygotować się do samego tripa (Set&Setting), ale nie wiedziałem jak dobrze zintegrować doświadczenia tak, by wnioski z tripa rzeczywiście ze mną zostały na co dzień. Teraz było z tym dużo lepiej, chociaż wiem, że mam jeszcze sporo do poprawy.
Moją intencją była poprawa poczucia własnej wartości, które mam zaniżone. Opierałem się na książce 6 filarów poczucia własnej wartości Nathaniela Brandena (bardzo polecam!) oraz na własnych notatkach. W książce autor wyszczególnił 6 głównych składowych (filarów) poczucia własnej wartości: życie świadome, samoakceptacja, odpowiedzialność za siebie, asertywność, życie celowe, prawość. Była tam też wzmianka o subosobowościach. Szczerze mówiąc nie wierzyłem za bardzo w tę teorię a jak później się okazało to na tym głównie opierał się cały trip.
Grzyby przygotowałem jak zwykle w lemonteku, jednak tym razem zrobiłem go z colą, nie z sokiem. Prawdopodobnie to właśnie to znacznie przyspieszyło tripa, bo już po ok 20 minutach poczułem pierwsze efekty. Colę popijałem również podczas całego tripa i to prawdopodobnie przez to był on dużo krótszy niż inne tripy (ok 3-3,5h). Prawdopodobnie to przyspieszenie wynikało z tego, że cola ma kwaśny odczyn.
Gdy zaczął się peak, pojawiła się przede mną ciemna otchłań a z niej wyszedł mężczyzna. To byłem ja, ale w innej subosobowości. Chciał mnie tam ze sobą zabrać. Bałem się, że stamtąd nie wrócę i że zajdą we mnie jakieś zmiany, których już nie odkręcę. On nie mógł mi zagwarantować, że tak się nie stanie, ale mimo to poszedłem z nim. Towarzyszyły temu silne emocje.
Pokazał mi, że przez całe życie go zagłuszałem. Zamknąłem go w więzieniu (tu: piwnica w moim rodzinnym domu). Walery, bo tak go później nazwałem, próbował zwrócić na siebie moją uwagę przez całe moje życie na różne sposoby. Ja mimo to go nie widziałem. To jest moje drugie spotkanie z Walerym. Pierwsze było na którymś z poprzednich tripów. Jednak wtedy nie zintegrowałem odpowiednio tego doświadczenia i zapomniałem o nim.
Cały czas doświadczałem silnych emocji, momentami rozsadzało mi głowę. Czułem, że inne subosobowości również chciały się wydostać. Wtedy nie byłem pewny czy nie chcą zrobić mi krzywdy lub przejąć nade mną kontroli. Ale intuicja podpowiedziała mi, że nie chciały zrobić nic złego. Po prostu chciały zostać w końcu dostrzeżone.
To był pierwszy trip, w którym świadomie nie zasłaniałem luster w mieszkaniu. Słyszałem wiele opinii, że to co możemy zobaczyć w lustrze podczas tripa może być przerażające. Jednak tym razem czułem, że jestem na to gotowy. I rzeczywiście, gdy byłem w łazience w lustrze ukazała mi się twarz przypominająca demona. Działo się to stopniowo. Z chwili na chwilę elementy mojej twarzy zamieniały się nie do poznania – kolor oczu zmienił się z piwnego na czerwone, były tak podkrążone, jakby były podbite, nos stał się długi i spiczasty (a i tak już jest sporych rozmiarów), cały zarost z twarzy zniknął a twarz wyglądała tak jakby naciągnąć samą skórę (która zmieniła kolor na bladotrupi) na kości. Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedziałem, że to jestem ja, nie jakaś inna osoba. Byłem przerażony i w pierwszej chwili chciałem stamtąd uciec, ale szybko uświadomiłem sobie, że jestem bezpieczny, więc zostałem i próbowałem porozmawiać z tą postacią. Niestety nie dało się. Zachowywała się jak dzikie zwierzę uwięzione w klatce. Czułem, że rozszarpałaby mnie, gdybym tylko ją wypuścił. Dlatego zostawiłem to na kolejnego tripa.
Gdy wróciłem z łazienki, położyłem się w łóżku i zamknąłem oczy. Znowu pojawiła się czarna otchłań. To było zło, które we mnie siedzi, ale tym razem to nie była żadna z subosobowości. Zanim wszedłem do tej otchłani, starałem się zapamiętać miejsce, z którego ruszałem. Miała to być moja bezpieczna przystań, do której mogłem wrócić w każdej chwili. Przynajmniej takie było założenie. Na chwilę pojawiły się 2 nowe subosobowości: Ja Nastolatek (do Dziecka jeszcze nie dotarłem) i Ja Matka (moja wewnętrzna Mama). I to ona była tą bezpieczną przystanią. To ona miała mnie wydostać z tej otchłani, gdyby coś złego się stało. Bo taka właśnie jest jej rola – opiekuje się mną, trzyma mnie w ryzach, strofuje mnie, gdy przeginam np. z alkoholem. Przypomina o codziennych obowiązkach, ale też wspiera, gdy jest źle, podnosi na duchu. Podziękowałem jej za to, że jest, za to, że się mną opiekuje. Powiedziałem jej jaka jest dla mnie ważna. Czuję, że ją też blokuję na co dzień a niepotrzebnie, powinienem wpuścić ją do swojego życia.
Tak się wciągnąłem w rozmyślanie o tych subosobowościach, że zapomniałem o otchłani, do której miałem wejść. Może temat wróci przy następnym tripie.
Piszę to opowiadanie ok 3 tygodnie po tripie i niestety wpadłem w podobny schemat co przy poprzednich. Emocje opadły i wnioski, do których doszedłem nie są już tak ekscytujące. Mimo, że mam je spisane, to i zgadzam się z nim intelektualnie, to nie „czuję” ich. Do tego dochodzą codzienne obowiązki, które jeszcze bardziej oddalają mnie od tych wniosków. Nie wiem jak to przeskoczyć, co zrobić, żeby „czuć” to wszystko dłużej niż kilka dni po tripie. Mimo to czuję, że jest progres, chociaż nie taki jaki bym chciał.
Mój komentarz
Ten trip wskazuje na dwie rzeczy.
Pierwsza pokazuje jak ważne może okazać się to czym karmimy umysł przed samym doświadczeniem, w tym przypadku mamy motyw subosobowości. Widać, że autor bardzo poważnie traktuje temat S&S co skutkuje potem treściwym doświadczeniem.
Osobiście jeśli pracuję z kimś 1:1 staram się dostrzec co dana osoba mogłaby zacząć robić jeszcze przed doświadczeniem, aby zwiększyć szanse, że podczas niego samego pojawią się właśnie elementy związane z intencją.
Druga rzecz na którą chciałbym zwrócić uwagę to integracja. Jest niestety tak jak napisano w tej relacji. W większości przypadków emocje opadają maksymalnie do kilku tygodni po doświadczeniu, wciągają nas codzienne obowiązki i jedyne co zostaje to większa świadomość i spisany tripraport.
Oczywiście z procesu można wyciągnąć ZNACZNIE więcej jeśli odpowiednio się go zintegruje. Ja pracując z klientami staram się najpierw zauważyć, które elementy doświadczenia są obecnie kluczowe (akceptując, że nie uda się wszystkiego wprowadzić w życie), a następnie rozpoczynamy klasyczną prace terapeutyczną gdzie kluczowe wglądy zmieniamy na konkretne zachowania/decyzje do wprowadzenia i pracujemy aby faktycznie stały się one rzeczywistością.
Zero magii, czysta psychologia i zazwyczaj ciężka praca.
Oczywiście nie jest to jedyne słuszne podejście, ale jest spójne z moimi metodami.
Autorowi relacji chciałbym pogratulować dużej samoświadomości i szczerości oraz odwagi, aby podzielić się z nami tą relacją, a także kontaktem do siebie. Także jeśli zainteresował Cię jakiś aspekt tego doświadczenia, możesz napisać bezpośrednio do autor korzystając z maila który znajdziesz na górze 🙂